Relacja Lanzarote 2017 r.

Założenia przed wyjazdem – wynająć motocykl i zwiedzić wyspę. Ciuchy na moto, buty i kaski bierzemy ze sobą (jesteśmy posiadaczami gigant walizy w której wszystko to się mieści). Fakt, że poszliśmy trochę na łatwiznę, gdyż wykupiliśmy wczasy w biurze podróży.

 

Dzień pierwszy

Po przylocie i zakwaterowaniu w hotelu w Playa Blanca niedaleko Montaña Roja, wybraliśmy się do znalezionej w necie wypożyczalni oddalonej ok 20 minut pieszo od hotelu. Na stronie, męża wstępnie zainteresowała Honda CB500X, ale ostatecznie wybór padł na Suzuki DL650 V-Strom na 5 dni.

Pierwsze wrażenia z jazdy po przesiadce z NC z automatem – mąż musiał przywyknąć do sprzęgła, więc troszkę szarpało, ale po paru minutach w pełni opanował motocykl co pozwoliło na dalszą frajdę z jazdy. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od parku narodowego Timanfaya i Montañas del Fuego – czyli Gór Ognia – ze zjawiskowym krajobrazem księżycowo-marsowym. Przyjazd pod koniec dnia oszczędzi tłumów i kolejek oraz pozwoli bez problemu na zwiedzenie całości – no poza kurakami z naturalnego wulkanicznego grilla, na które już się nie załapaliśmy (na filmiku widać, że już pusty). Poza efektownymi gejzerami z wody z wiaderka, tajemniczym dołem z ciągłym ogniem, resztę trasy pokonuje się w autokarze – całość trwa ok 30 minut – myślę, że warte polecenia. Po parku i drodze do hotelu warto na chwilę się zatrzymać nad urwiskiem, w dole którego znajdują się pola do wytwarzania soli z wody oceanicznej – Salinas de Janubio.

 

Dzień drugi

Tu warto napisać o wietrze, wieje mega tak, że motocykl rano zamiast stać, leżał na glebie – wiatr przewrócił moto na bok (pomimo, że stał na centralce). W efekcie wywrotki uszkodzony ciężarek, urwany handbar, obcierki na gmolach i wydechu, w głowie przeleciała nam myśl utraty 500E kaucji. W recepcji mąż załatwia zestaw małego mechanika i za sprawą kilku narzędzi doprowadza motong do użytku – w drogę, a dla ewentualnych naśladowców na tej wyspie uważajcie na wiatr!

Po ogarnięciu moto dzień rozpoczynamy od podróży na garbie wielbłąda – pół godzinki po wulkanie. Następnie, docelowo niedzielny targ w Teguise. Cała wyspa zjeżdża się do tej maleńkiej miejscowości – wybór i misz masz totalny – pamiątki, biżuteria (w szczególności z kamieni wulkanicznych), lokalne wina, ciuchy itp. itd. Męża najbardziej zaciekawił widok tańczących na rurze młodych, skąpo ubranych dziewczyn – także ja spokojnie na zakupy, a małżonek na pokazy polo dance 😉 Po targu i tańcach krótka wizyta na zamku Castillo Santa Barbara, który znajdował się niedaleko, ale bez zwiedzania tylko podziwianie widoków, a później wizyta na jednym z dłuższych torów kartingowych w Europie – Gran Karting Club Lanzarote niedaleko Arrecife.

 

Dzień trzeci

Czas na zapasy wina i trochę zieleni na wyspie – tubylcze uprawy winorośli połączone z kilkoma winnicami, w których zaopatrzyliśmy się w rodzime wino (degustacja choć płatna pozwala na wybór odpowiedniego trunku). Wybraliśmy winnicę o nazwie tak jak region – La Geria – oraz białe wino z lokalnego szczepu Malvasia Volcanica, który to dostosował się do życia na wulkanicznym piasku. Widok zielonych winorośli połączonych z czarną ziemią pochodzenia wulkanicznego (winorośl nasadzana jest w dołach, które okłada się kamieniami w półokręgi) coś niespotykanego!

Dobra, dość o winie – jedźmy powinklować na północną część wyspy. Po drodze na Harię (dolina tysiąca palm) mamy odcinki, które najbardziej przypadną do gustu motocyklistom, wdrapujemy się na strome zbocza, winklujemy, podziwiamy, focimy.  Po kawce na punkcie widokowym Mirador Del Rio udajemy się do jaskiń – Cueva de los Verdes i Jameos del Agua – pierwsza to krater wulkanu z niespodzianką na końcu trasy – magicznym jeziorem, druga z małymi (zajebiście małymi) krabami albinosami i zbudowaną wewnątrz krateru salą koncertową z niezłą akustyką. W drodze powrotnej podjeżdżamy jeszcze na latarnię morską widoczną z okien naszego hotelu.

 

Dzień czwarty

Jak co roku w czasie urlopu świętujemy urodziny męża 🙂 Wieczorną uroczystą kolację poprzedza wyprawa na podbój kaktusów i zamku. Wyruszamy przez miejscowość Yaiza do muzeum i fabryki aloesu – ukoić pragnienie pysznym, zimnym sokiem z aloesu oraz zaopatrzyć się w aloesowe kosmetyczne specyfiki. Następnie Jardin de Cactus w Guatiza – tych pięknych kwiatów jest masa z całego świata, także w wersjach zboczonych 🙂 Tu też w restauracyjce zajadaliśmy się specjałem Lanzarote – papas arrugadas – przepyszne, sycące ziemniaczki gotowane w oceanicznej wodzie z pikantnym i łagodnym sosem – polecam mega dobre i tanie.

Po kaktusach trochę pojeździliśmy po wschodniej (m.in. Castillo de San José – mały zamek w stolicy, gdzie można podziwiać sztukę Cesara Menrique z klimatyczną knajpką z widokiem na ocean) i niemal całej zachodniej części wyspy – malownicze klify po drodze do Caleta de Famara – z plażą dla lubiących pośmigać na desce (mega tam wieje i daje piachem po oczach), dalej El Golfo z czarną plażą i zielonym jeziorkiem El Lago Verde i na koniec Los Hervideros – klify podmywane przez ocean.

 

Dzień piąty

To tak naprawdę jeżdżenie po okolicy, port i marina, znaleziona w necie mega chata Omara Sharifa przekształcona w Museo Lagomar. Następnie w drodze powrotnej darmowe Centro de Visitantes e Interpretación de Mancha Blanca w którym można zapoznać się z historią Ziemi i procesów geologicznych oraz miejscowość Uga z wielką dziurą (kamieniołom?). Po wycieczce czas na oddanie motocykla – mały stres czy zauważą przewrotkę moto, trochę pomarudzili na odrapania, ale ostatecznie machnęli ręką, oddali kaucję i to koniec tripu.

 

Dzień szósty

A teraz wisienka na torcie. I tak tego dnia spełniło się moje marzenie, aby powozić męża motocyklem. Okazuje się, że na trajkę wg przepisów unijnych obowiązują prawo jazdy kategorii B! W związku z powyższym, nastąpiła zmiana ról na 4 godziny i tym razem ja kierowałam maszyną. Wrażenia super – dzięki intercomom w naszych kaskach mogliśmy bezpośrednio dzielić się wrażeniami, jak i mąż mógł mi zwracać uwagę, gdy wyjeżdżałam tylnymi kołami za linię. Zasadą jest trzymać się środka pasa jezdni, ale na zakrętach jednak ciężko jest manewrować taką maszyną 😉

 

Przydatne informacje:

Ogólnie wypożyczenie kosztowało 300E + 500E zwrotnej kaucji w gotówce lub na karcie, benzyna za ok 30-35E za przejechanie ok. 700 km w sumie przez 5 dni. Drogi dobrej i bardzo dobrej jakości, jednak niektóre odcinki to szutry (np. dojazd do Playa Papagayo – niby najładniejszej plaży, ale starzeję się i plażing już mnie nie bawi).

Większość atrakcji w Lanzarote ma jedną wspólną wejściówkę (najtańsza opcja zwiedzania całości – nikt o tym nie informuje i warto o nią zapytać już przy pierwszym z miejscowych „cudów” zamiast płacić za każdy osobno). Pozwala na zwiedzenie parku Timanfaya, Muzeum Kaktusów, obu jaskiń, Mirador Del Rio oraz zamku w stolicy Castillo de San José i kosztuje nieco ponad 30 E (oszczędność 10,50 Euro). Jest też tańsza opcja na 4 wejścia.

Zapraszam też do zapoznania się z pozostałymi wpisami znajdującymi się w kategorii Podróże i Turystyka. Lanzarote – wulkany, wino i aloes, Lanzarote – Śladami Césara Manrique oraz Skarby Lanzarote – pamiątki z wyspy to artykuły poświęcone miejscom które odwiedziliśmy, zawierające dużo więcej informacji niż przytoczone tutaj oraz opisujące ich historię.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *