czyli motocyklem nad Bałtyk
Po powrocie z Lanzarote kontynuujemy wakacje motocyklem. Tym razem po Polsce. Na dwa dni postanawiamy odwiedzić Bałtyk, by docelowo zagościć na Mazurach. Poniedziałek poświęcamy na ogarnięcie różnych spraw, we wtorek wyruszamy już do Krynicy Morskiej. Ceny noclegów są powalające, dodatkowo jest okres wakacyjny i przed długim weekendem nie ma też dużego wyboru. Decydujemy się na pensjonat Porto Marina, z którego jak się później okazuje jesteśmy bardzo zadowoleni.
Przed nami niecałe 600 km i około 6 godzin jazdy. Najpierw spowalnia nas remontowana i zakorkowana Częstochowa. Później autostrada A1 – wieje tak mocno i rzuca motocyklem, że boję się oddychać, by się nie ruszać. Dodatkowo kierowcy samochodów nie zdają sobie sprawy, że gdy zjeżdżamy do prawej krawędzi jezdni to tak nas rzucił wiatr, a nie puszczamy uprzejmie samochód i wyprzedzają nas na tym samym pasie w odstępie 1 metra od motocykla. Przy Grudziądzu zjeżdżamy na DK55, bo dalsza jazda autostradą jest zbyt niebezpieczna i męcząca. Oczywiście dalej wieje, ale jest już bezpieczniej. Śmiejemy się, że na Lanzarote też wiało, ale tylu idiotów nie było. Przed 20-tą docieramy do celu. Pensjonat nasz okazuje się nowym budynkiem o standardzie którego dobre hotele mogłyby pozazdrościć. Właściciel zaproponował nam dla bezpieczeństwa pozostawienie motocykla na pobliskiej posesji (drugi ich pensjonat), ogrodzonej i zamykanej bramą.
Ranek wita nas słońcem i… dzikami. Dosyć liczna rodzinka dzików harcowała na parkingu przy naszym pensjonacie (już wiem, że przeparkowanie Nikusia było dobrym pomysłem). Po pysznym śniadaniu, które jest w cenie pobytu, wyruszamy na spacer – dzisiaj odpoczywamy od motocykla. Morza szum, ptaków śpiew – żadne morze nie ma tyle uroku co nasz Bałtyk. Latarni Morskiej ostatecznie nie zwiedzamy ze względu na okupującą ją kolonię dzieciaków. Decydujemy się natomiast na rejs stateczkiem po Zalewie Wiślanym. Sympatyczny kapitan, a na wyposażeniu były nawet ciepłe koce, by się okryć w czasie rejsu. Spacerując po miasteczku kilkukrotnie spotykamy dziki, które nic się ludzi nie boją. Obiadokolacje zjadamy w naszym pensjonacie – jest tu również restauracja serwująca bardzo dobre dania, którą z czystym sumieniem mogę polecić.
W czwartkowe Boże Ciało wyjeżdżamy do Gołdapi na Mazurach, gdzie spotykamy się z przyjaciółmi z Wrocławia. Zostawiamy morze by za 300 km po raz pierwszy zobaczyć mazurskie jeziora i zostać pokąsanym przez komary 😉